W połowie 1974 r. na stanowisku dyrektora KWK „Moszczenica” nastąpiła zmiana. Władysława Chlebika zastąpił Józef Koszela, pełniący dotąd funkcję Naczelnego Inżyniera.18 stycznia 1975 r. do rąk dyrektora Koszeli doręczono list o następującej treści: „Panie Dyrektorze. Dostałem rozkaz od tajnej organizacji ‘TOTCB’ napisania anonimu do pana aby pan skończył z pracą w niedziele aby pan z tych biednych ludzi nie robił głodowych niewolników. Jeżeli pan nie posłucha to mam pana zastrzelić w razie wpadki po wykonaniu rozkazu palnąć sobie w łeb. Zaczekam więc na pana decyzje. ‘Życie albo śmierć’ takie jest hasło ‘TOTCB’. ‘Proszę się dobrze zastanowić’.”
List został wysłany z Jastrzębia-Zdroju w dniu 10 stycznia. Adresat zapewne przez kilka dni namyślał się, co począć, skoro dopiero 18 stycznia pisemnie powiadomił o sprawie Komendę Powiatową Służby Bezpieczeństwa w Wodzisławiu. Ta, kilka dni później, poinformowała Wydział Śledczy Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. 29 stycznia Katowice zadecydowały, że pogróżki nie można lekceważyć i należy ustalić autora anonimu.
W tym czasie wodzisławska bezpieka prowadziła już pewne czynności na terenie kopalni. W pierwszym rzędzie przyjrzała się jedynemu dowodowi rzeczowemu, jaki posiadała. List został napisany odręcznie niebieskim długopisem przy użyciu szablonu na papierze śniadaniowym. Charakter pisma wskazywał, że autor musiał posiadać pewne wykształcenie techniczne. Z treści listu wynikało, że autor jest wrogo nastawiony do pracy w niedzielę. W kręgu podejrzanych znalazły się więc następujące osoby: a) najbliżsi współpracownicy dyrektora, którzy kierując się zawiścią mogli chcieć podważyć jego autorytet wśród załogi, b) ci pracownicy kopalni, którzy w niedalekiej przeszłości zostali ukarani dyscyplinarnie przez dyrektora, c) ci pracownicy, którzy negatywnie wyrażali się o niedzielach planowych bądź też byli represjonowani przez dyrektora lub dozór w czasie tychże niedziel.
Jeszcze w styczniu 1975 r. bezpieka weszła do działu kadr i przystąpiła do ustalania potencjalnego twórcy (lub twórców) listu. Spośród prawie 800 pracowników umysłowych wytypowano 12 osób, które w przeszłości były karane dyscyplinarnie przez Koszelę. Wśród osób tych wykonano badania porównawcze charakteru pisma, ale dały one wynik negatywny. Podobną procedurę przeprowadzono w przypadku 80 pracowników dołowych, którzy również mieli na koncie kary dyscyplinarne. Okazało się jednak, że niemal wszyscy mieli słabo wyrobione pismo.
W tej sytuacji do sprawy wykorzystano kontakty operacyjne J.W., P.Z., St.M. i W.A. oraz tajnych współpracowników „Maria” i „Wojtek”. Osoby te przyznały, że dyrektor nie cieszył się autorytetem wśród załogi, ani nawet dozoru. W opinii górników Koszela miał być wulgarny i ordynarny. Informatorzy wskazali też nazwiska poszczególnych członków kopalnianej elity, którzy wyjątkowo nie lubili swojego przełożonego – ich udział w potencjalnym spisku bezpieka jednak wykluczyła, ponieważ osoby te dobrze znały system zatrudniania w kopalni i zdawały sobie sprawę, że nie wszystko zależy do dyrektora. Poza tym system ten był raczej korzystny dla kierowników działów.
Sprawa stanęłaby w martwym punkcie, gdyby nie informacja k.o. W.A. rzucająca cień na osobę sztygara zmianowego Władysława M. Okazało się, że w grudniu 1974 r. został ukarany przez dyrektora za spalenie silnika od kombajnu. Sztygar nie zgadzał się z tym zarzutem i nazajutrz opuścił miejsce pracy i udał się do domu. Otrzymał więc wypowiedzenie z pracy. Ustalono również, że na kopalni pracował jego brat Mieczysław, którego charakter pisma przypominał ten z anonimowego listu. Materiał porównawczy wysłano do Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO. Ekspertyza dała jednak wynik negatywny. Zresztą w marcu 1975 r. wypowiedzenie z pracy Władysława M. zostało anulowane.
Po trzech latach śledztwa bezpieka doszła do wniosku, że sprawę należy umorzyć. Anonim uznano za jednorazowy i pełen emocji wybryk osoby, która chciała w dość osobliwy sposób zademonstrować dyrektorowi swoje oburzenie z powodu przymusowej pracy w niedzielę bądź poniesionej kary dyscyplinarnej. Zresztą, dyrektor Koszela od dwóch lat już nie pracował na „Moszczenicy”.